płonącej świecy... Od dziecka miałeś zawsze dziwne upodobanie nie myśleć o jutrze, byle dziś wesoło przeszło. Ileż razy później, podczas twych kawalerskich miłych dni, ratowałam cię z tych przepaści, w które sam dobrowolnie wpadałeś. Co wypełniało dnie i noce całe? Gra, wino, miłostki i długi...
Co do tego ostatniego punktu, pozwól, moja ciociu, że winę przyjmiesz na siebie. Gdybym miał dostateczną ilość pieniędzy, nie robiłbym długów. C’est ciair comme la lune.
Miałeś aż zbyt wiele — ale tobie nigdy nie jest dosyć. Sądząc, że życie rodzinne potrafi cię uspokoić, wyszukałam ci żonę.
Nie powinnaś się chwalić z takim wyborem.
Dałam ci dziewczynę młodą, piękną, uczciwą i z dobrego gniazda.
Co do owego gniazda, to jeszcze wielkie pytanie.
I cóż ty zrobiłeś z tem niewinnem a tak serdecznem dzieckiem?... Zgubiłeś jej życie brakiem uczucia i odpychającym chłodem, który ona aż nadto dobrze dostrzega. W swej