Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. II.djvu/218

Ta strona została przepisana.

kanym człowiekiem, że lękam się każdego silniejszego dla niej wstrząśnienia.

MAD. LATOUR.

Bo też dziwnie przykra to była scena. Moja jest poczęści w tem wszystkiem wina. Prosiłam cię, ażebyś się z nim widziała. Nie przypuszczałam nigdy, że przyjdzie do takiej ostateczności.

MARTA.

Nie uwierzysz, jakie wstrząsające wrażenie wywarła na mnie ta klątwa, rzucona na głowę Maniusia. Gdy pomyślę że ziścić się może, życie ze mnie ucieka. Na pohybel — to straszne słowo u ludu. (Po chwili). Czy ty wierzysz w moc przekleństwa? powiedz mi otwarcie.

MAD. LATOUR.

Nie jestem wcale przesądna i tobie radzę nie przywiązywać zbytecznej wagi do tej sprawy. Nie zawiniłaś nic a tembardziej to biedne dziecko, dlaczegóż mielibyście cierpieć za winy niepopełnione?

MARTA.

Za winy niepopełnione... Otóż w tem tkwi zagadka! Voila le mot de l’enigme!... Nie przyszło mi nigdy na myśl, że ta kobieta, wyrwana z pod rodzinnej strzechy, pozostawiła pod nią dziecię i męża.

MAD. LATOUR.

Wyrzuty, które sobie czynisz, są nieuzasadnione. Przecież przybyła tu z dobrej woli.