Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. II.djvu/39

Ta strona została przepisana.

moja była wina. Zda mi się, że w lesie ktoś sosny klejmuje. Zlazłem z lenijki i kruszynę wszedłem w las. Wracam — a tu ani kobyły, ani wozika. Oj, doloż moja! (wyjmuje z zanadrza węzełek i liczy miedziaki). Są wszystkie! A na tom Lawdańskiemu ordynarję sprzedał, boć inaczej ciężkoby grosz z groszem złożyć. Gdzież to ten kamień? Aha! ondzie pod płotem. Przeżegnajmy się, bo to pewnie tu jakaś sobaka żydowska gdzieś siedzi i jeszcze człowiekowi w łeb kulą świśnie, jak się obejrzeć chętka przyjdzie.

(Żegna się, potem powoli zbliża się do kamienia, kładzie pieniądze i szybko odchodzi. Jankiel podczas tego wysuwa się tak z zakrzaka, aby był widzialny dla publiczności, z wyciągniętą ręką, w której trzyma rewolwer).
POLIKARP
(odchodząc).

Ach, Boh! żeby tylko te koniokrady zrobili tak, jak przyrzekli i szkapę o północku do chaty przywiedli!

(Znika).
JANKIEL.
(chwilę jeszcze stoi nieruchomy, nareszcie, widząc, że Polikarp zupełnie odszedł, opuszcza rękę i chce przejść przez płot, aby zabrać leżące na kamieniu pieniądze.)

Głupi goj!... Oni wszyscy tacy głupie... Jeden tylko żyd jest a kluger Mensch! jeden tylko żyd!