Ale jestem tak słaba... Czytałam w jakiejś książce, że mężczyźni chorowitych kobiet nie lubią. Gdyby się Jerzy miał do mnie zrazić!... I tak ukrywam me osłabienie jak umiem i mogę. Ja go kocham, Mizel!...
Biedne dziecko! (głośno). Wiem o tem, kochanko. I dobrze robisz. Pan Jerzy jest zupełnie dobrze, partja dla ciebie odpowiednia... jego ułożenie...
Nie tak, Mizel! nie tak mów do mnie, proszę cię! O świetnej partji, tytule hrabiowskim i o ułożeniu Jerzego mówi mama a czasem papa — ale ty, moja staruszko, coś mnie na rękach wyniańczyła, coś podczas nocy bezsennych, schylona nad mojem łóżkiem, ratowała mi nędzne istnienie — ty mów mi inaczej o tym, któremu mam się oddać cała, bez podziału, na życie całe, do zgonu! Ja nie wiem, Mizel, dlaczego, ale ja się mego losu boję i zda mi się, że to jakaś przepaść otwiera się przedemną. Jerzy mówi, że mnie kocha; wierzę mu, bo ta wiara — to życie moje i w chwili takiego wyznania daleką jest odemnie myśl o świetności partji lub o hrabiowskim tytule.
Sądzę, że i wewnętrzne przymioty pana Jerzego...