Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. III.djvu/115

Ta strona została przepisana.
WSZYSCY.

Zgoda.

MOWSZE.

Ty Jojne nie potrzebujesz nauki, jak masz swoją żonę kochać i szanować, bo ciebie twój pobożny ojciec do czcigodnego rabbi za prowadził w przeszłą sobotę i tam ci rabbi opowiedział co trzeba. A teraz ja pójdę precz a młodzi niech potańcują i pobawią się wesoło.

(starzy wychodzą).
MARSZELIK.

A schowajcie tuchim, bo je raz jeszcze rabbi będzie przy ślubie wizytował. No! a teraz wesoło. Panno Małko! ja powiem wierszyki co sobie ułożyłem... takie sobie wierszyki:

Tego tuchim ist git,
Tego husejn ist schön,
Tego życzenie dobre jest
I ja... też...

Nie, jakoś zapomniałem. Lepiej mazeltoff i tyle. Będziemy sobie tańcowali i ty, Jojne. Nie miej takiej głupiej gęby... kto pójdzie do środka?... (ustawia wszystkich kołem i liczy po żydowsku, cicho, pokazując palcem, trafia na Jentę). Na Jentę trafiłem.

(Wszyscy śmieją się).
MARSZELIK.

Ej Jente! Jentysze, Jentyszulu. Du kanst gehn lulu!