Ta strona została przepisana.
może i nie o tę chorobę, ale tak się przyzwyczaiłam.
PANNA MANIA
(siadając na ziemi przed nią i tłukąc orzechy).
No... ale pana Fedyckiego pani chyba woli?
ŻONA.
Pewnie! wszystko co zrobię, co powiem, to mu się podoba — nie potrzebuję się krępować... ja się w nim kocham, a jakże — daj mi panna Mania orzecha — bardzo nawet się w nim kocham.
PANNA MANIA
(patrząc na Żonę z pod oka).
I on pewnie?...
ŻONA.
No... spodziewam się. Robaczywy! Zresztą my z jednego świata...
PANNA MANIA.
Może szkoda, że się z paniusią ten nie ożenił.
ŻONA.
Także coś? Taki Fedycki to do kochania, a nie do żenienia.
PANNA MANIA.
Może.
(idzie do kuchni).
Wody się pójdę napić, bo mi już te święta zaczynają dojeżdżać.
(idzie do kuchni, słychać na ulicy brząkanie mandolinistów).