Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. IV.djvu/199

Ta strona została przepisana.
FEDYCKI.

Ale... o...

ŻONA.

Prosiłam cię, żebyśmy o nim nie mówili.

FEDYCKI.

Bene. — Czego ty z tą Mańką w takiej poufałości. Opowiadasz jej...

ŻONA.

Ja? — ani mi się śni. Ot, dawno już tak się znamy, jeszcze wtedy, jak była u mamy w pralni do cerowania koronek i firanek. Pamiętasz? — Jeszcze byłeś student — dawałeś mundury do prania... ja szłam za mąż... on także dawał ubrania do czyszczenia i z tego się to wszystko wzięło. Powiadam ci — wtedy mi imponował. Nie był taki blady — i ja myślałam, że taki suplent to Bóg wie co! idę za niego, a tu widzę, że on tylko tyle, co te książki, a pozatem to... no... tuman! Ciągle zwłóczy to to, to tamto. Wczoraj przywlókł takie obszarpane coś po łacinie. Z 1808! Wykopał kiedyś Metamorfozy Owidjusza, czy jak tam. No... to jeszcze. Powiadam ci obrazki — skandal! Ale to coś. Można się pośmiać. A tamto!... Do czego? No — co mu z tego?

FEDYCKI.

Ma w tem zamiłowanie. Ja znów chcę wziąść gramofon na raty. Jak przyjdziesz — nastawię. Coś będzie prima sorta. Pociumaj!