Ta strona została przepisana.
FEDYCKI.
Kto?
ŻONA.
No — on — mój mąż. Szpie-gu-je mnie!
(zanosi się ze śmiechu)
FEDYCKI.
Co?
ŻONA.
Jak Boga kocham. Wzięło go tak jakoś na wilję. Od tej pory — jak wyjdę, to widzę, że i on za mną. Taki głupi! taki głupi!... Jak on to niezgrabnie robi! Komu to tu brać się do takiej rzeczy! Naturalnie ja to zaraz spenetrowałam i wodzę go za nos...
FEDYCKI.
Lepiej było może nie przychodzić.
ŻONA.
Ach ty pawianie pomarańczowy! Dlaczego? — Owszem. Najprzód wzięłam ze sobą Lilę...
FEDYCKI.
Jakże mogłaś!
ŻONA
A cóż? miałam ją udusić na te kilka godzin.
FEDYCKI.
Zostawić w domu.
ŻONA.
Sługa musi iść. A potem tem lepiej. Przecież on sobie pomyśli, że ja nie mogę być