Ta strona została przepisana.
FEDYCKI.
No... kto wie....
ŻONA.
Tak. Według ciebie, to on wszystko potrafi!. Wiesz? on mi na złość robi. Teraz taki śnieg, a on wciąż za mną łazi bez kaloszy i ma ciągle katar.
FEDYCKI.
Kup mu mentholu.
ŻONA.
Pomoże mu.
FEDYCKI.
Naturalnie. Ja tu nawet gdzieś mam, tobym ci dał.
ŻONA.
Dziękuję ci. Jak będę wracać od ciebie, to wstąpię i kupię mu, bo tak kaszle, że aż przykro słuchać, —
FEDYCKI.
Nie zdejmiesz futra? —
ŻONA
(siada mu na kolana — on w trakcie tej kwestji bierze ją na ręce i kładzie na szeslągu).
Nie mogę kiciąteczko z aksamitnemi łapkami; bo muszę iść. Wpadłam tylko tak, żeby ci nie zrobić zawodu i w ten ukochany pyszczek ucałować. Ach! jak mi tu u ciebie dobrze. Tak jakoś swojsko! Tak jakoś przytulnie... Tak po mojemu. Ja sobie myślę, że cała przyczyna mojego nieszczęścia, to jest to, że ja i on je-