Ta strona została przepisana.
SCENA V.
MĄŻ, FEDYCKI.
(Mąż blady, jak trup — w długiem palcie, cały osypany śniegiem — wchodzi — mruży oczy, nie widząc nic przez zapotniałe okulary).
ஐ ஐ
MĄŻ
(zmienionym głosem).
Czy tu jest kto w tym pokoju?
FEDYCKI
(nadrabiając miną).
To szanowny pan?... a... jakże mi miło... co za niespodzianka...
MAŻ.
Proszę pana...
FEDYCKI.
Może szanowny pan usiądzie. Śnieg straszny. A już to klimat...
MĄŻ.
Proszę pana... ja tu przychodzę... bo...
FEDYCKI.
Ja nie wymagałem rewizyty. Ale skoro szanowny pan taki łaskaw.
(Mąż zdjął okulary, przetarł je i nałożył).
Proszę pana tak dużo nie mówić. Ja tu przyszedłem, bo tu jest moja... żona.
FEDYCKI.
Żona? Szanownego pana? niby szanowna pani?