Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. IV.djvu/244

Ta strona została przepisana.
FEDYCKI
(chwilę stropiony).

Jak to instynkt zawodzi... Sob. — to dla cukiernika, Sobota — wypadła wigilja — kazałem zanieść o piątej.

(ociera pot z czoła).

A chce pan jeszcze więcej?... ja daję panu słowo honoru, że tu nie było i niema małżonki pana. Co? gut?

MĄŻ
(po chwili).

Słowo honoru.

FEDYCKI.

Jak Boga kocham słowo honoru! Gdzież bym ja... coś takiego. Ja mam dla pana profesora ogromnie dużo sympatji — ja zawsze to do pani profesorowej...

(łapie się).

to jest mówiłem, że ja pana bardzo lubię. — Proszę... pan bardzo wzruszony, niech pan siądzie... Papierosika... Mam tu gdzieś...

(krząta się).
MĄŻ.
(mimowoli ujęty jego serdecznością).

Dziękuję panu... rzeczywiście, jakoś mi nie dobrze.

FEDYCKI.

Może wody.

MĄŻ.

Nie wiem... to przejdzie... słabo mi... czy co... nie wiem...

(blednie — słania się).