Ta strona została przepisana.
WDOWA.
Ja pana dobrodzieja sprowadzę...
MĄŻ
(zataczając się).
Już nic gorszego... już nic...
(wychodzi. Wdowa idzie za nim i zamyka drzwi).
SCENA VII.
ஐ ஐ
FEDYCKI
(biegając po pokoju).
Wolałbym, żeby niewiem co... żebym nogi połamał, niż takie coś żeby się stało.
ŻONA.
Nie — ja do niego z całem sercem, chcę go ratować, nie dbam o nic — a on mi się tak wywdzięczył. Widziałeś sam, co to za człowiek.
FEDYCKI.
Daj spokój! To wszystko przez ciebie. Mybyśmy go sami otrzeźwili.
ŻONA.
Nieprawda. A potem, to był mój obowiązek żony. Ale ani on, ani ty nie umiecie mnie ocenić. Ani mego serca, ani nic.
FEDYCKI.
Nie trzeba być głupią...
ŻONA.
Nie — teraz ty zacznij. Do kompletu! Może-