Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. IV.djvu/267

Ta strona została przepisana.
PANNA MANIA.

A... tak... Byłam jego kochanką, jak miałam piętnaście lat.. Ale widzi pan profesor — chociem mało przez tego błazna nie umarła i całe mam życie zniszczone, to ja na nim swojej krzywdy dochodzić nie chciałam. Bo, panie profesorze — tylko mądrzy odpowiadają za to, co zrobią złego i krzywdę nam wyrządzą. I najlepiej zapomnieć. Bo, żeby się im niewiem co mówiło, to tylko człowiek się zeszarpie sam, a taki głupiec tego nie zrozumie. Więc... plunąć i urządzić sobie życie nowe, spokojne, ciche.. Ja tak mówię prosto... pan profesor mnie rozumie?

MĄŻ.

Świat każe krzywdy mścić.

PANNA MANIA.

Na świat gwizdać... Naprzykład — gdyby taki Fedycki wyrządził takiemu panu profesorowi krzywdę. Czy pan profesor może się z nim pojedynkować? to przecież byłoby śmieszne.

MĄŻ.

Ja się z nim nie będę pojedynkował.

PANNA MANIA.

Bardzo słusznie. Niech ją sobie weźmie, a pan profesor będzie miał inne życie...

MĄŻ.

Jakto, żeby on sobie ją wziął?