Ta strona została przepisana.
(przysiada się na krześle, na którem mąż pierwej siedział. Mąż kiwa głową).
PANNA MANIA.
A widział kto trzeci, że pan ich widział?
(Mąż kiwa głową).
PANNA MANIA.
A! to źle!... a kto?
MĄŻ.
Jakaś pani...
PANNA MANIA.
Kobieta? No — to się nie liczy. A zresztą jechał ich sęk. — Pan profesor powinien na mszę dać, że się tak stało.
(przysiada się na szeslągu do profesora).
Jakie pan profesor miał tu życie? Ciągłe sprzeczki? awantury? a! ja biedna, nie chciałabym w takiem piekle żyć!... Teraz pan profesor z Lilusiem będzie sobie spokojnie żył... Ja się domem zajmę. Będzie cicho, będzie dobrze.. Ja panu profesorowi proch z przed nóg będę zmiatać... Taki mądry, taki zacny, taki święty człowiek.. No co? czy ja nie dobrze radzę?
MĄŻ.
Ja to wszystko sam przemyślałem przez tę noc... tylko...
PANNA MANIA.
A co? a co?... jak to dobrze, że ja nic nie powiedziałam takiego, coby panu profesorowi wydało się głupie. I to zaraz by trzeba zro-