Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. IV.djvu/270

Ta strona została przepisana.

bić. Panie profesorze! ja tego Fedyckiego znam na wskroś. On nie jest zły... jak Boga kocham. On jest tylko taki głupi!... Niech pan profesor go zawoła i powie mu — teraz każę ci panią profesorowę, to jest nie... tę panią wziąć sobie odemnie i ożenić się... jaką tam chcesz modą. Inaczej on od niej ucieknie i będzie znów skandal, bo ona się będzie chciała do pana profesora wrócić. A to przecie panu profesorowi w Radzie szkolnej zaszkodzi.

MĄŻ
(wstaje idzie ku drzwiom i wraca).

On nie przyjdzie!

PANNA MANIA
(wstała).

Przyjdzie... ja go wezmę, ja mu to roztłomaczę... ja go tu przyprowadzę. No... Panie profesorze, to jakby ząb wyrwać, albo do spowiedzi pójść. A ja panu profesorowi powiem, że przez wielkie zmartwienie dochodzi się do szczęścia. Jak Pana Boga kocham! idę...

MĄŻ.

Pani idzie? niech pani nie odchodzi...

PANNA MANIA.

Ja panu potrzebna?

MĄŻ.

Tak... sam tutaj...

PANNA MANIA.

Ja wiem... pan profesor przyzwyczajony,