Ta strona została przepisana.
ŻONA.
Ja?
FEDYCKI.
Naturalnie. Twoja matka ma przecież chemiczną pralnię.
ŻONA.
(patrzy chwilę na niego, nareszcie parska śmiechem).
Nie... wiecie... tylko ty wymyślisz coś takiego.
(siada na szeslągu).
FEDYCKI
(podchodzi do niej).
A co? prawda? jeden Fed na świecie. Co tu gadać. Kiciuś! ta czego ty się na mnie ciekasz? ta opamiętaj się. Już się stało! — Chyba, że ci go żal...
ŻONA.
E!... tak się ze mną obszedł. Powiedział mi, że jestem tragicznie głupia.
FEDYCKI
(siada przy niej).
Mnie to samo... Ale widzisz... on ma rację, że nam wymyśla... ma za co...
ŻONA.
Tyle jego.
FEDYCKI.
Inny by całkiem inaczej zrobił. Nie... nie... to jest bardzo porządny człowiek.