Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. IV.djvu/59

Ta strona została przepisana.

walczy z tym podstawowym, szarpie się, ciska, ale ja wiem, że to do czasu, że ten kołtun rodzinny weźmie górę, że przyjdzie czas, gdy ja będę Felicjanem, będę odbierał czynsze... będę... Dulskim... Pradulskiem... Oberdulskim, że będę rodził Dulskich, całe legjony Dulskich, będę miał srebrne wesele i porządny nagrobek, zdala od samobójców i nie będę zielony, ale nalany tłuszczem i nalany teorjami i będę mówił dużo o Bogu...

(Urywa, idzie do fortepjanu, i gra nerwowo).
JULJASIEWICZOWA.
(podchodzi do niego).

Z kołtuństwa można się wyswobodzić.

ZBYSZKO.

Nieprawda! Tobie się zdaje, że jesteś wyzwolona, bo masz trochę politury po wierzchu, ale ty jesteś tylko zrobiona na mahoń, jak twoje secesyjne meble i twoje malowane włosy, to jest piętno... pani radczyni... piętno!

JULJASIEWICZOWA.

Czy ty się uczyłeś grać?

ZBYSZKO.

Ja? Nie znam ani jednej nuty, to tak we mnie coś gra, we mnie tłucze się takie coś... ale to się wszystko z czasem zatłucze e... co tam.

(obejmuje ją).

Wiesz co... jesteś wcale... wcale...