Ta strona została przepisana.
SCENA VI.
ZBYSZKO, później HANKA.
ஐ ஐ
ZBYSZKO.
(chwilę stoi nieruchomy, później wyciąga ręce leniwym zmęczonym ruchem, otwiera drzwiczki od pieca, siada przy nim. Wchodzi Hanka, widzi go, przybliża się, przyklęka i delikatnie z jakąś psią pokorą całuje go w rękę. On głaszcze ją po głowie, nie patrząc na nią).
ZBYSZKO
No już dobrze... dobrze...
HANKA.
Proszę pana... ja...
ZBYSZKO.
Cc? Czego?
HANKA.
Ja idę tam, gdzie pan kazał.
ZBYSZKO.
A tak! Idź! Idź! A nie bój się. Tylko mów śmiało i wyraźnie, jak i co?
HANKA.
(klęczy nieruchomo).
ZBYSZKO.
No czemuż nie idziesz?
HANKA
Albo ja wiem, tak mi jakoś...
ZBYSZKO.
Ach nie marudź... Idź bo wrócą.