STANISŁAW PODCZASKI (siwy, niski starzec). Muszą być za ciasne... do mnie dobierali. A ja przecież szkielet w porównaniu z synem.
ZDANOWSKI. Zaklinam was, jeszcze trochę cierpliwości. Podczas smotru ja będę wszystko robił, aby coś u niego wymódz.
ANCYPA. Nie chcę wam robić wymówek... ale tak postępując, jak wy...
ZDANOWSKI. Ależ ja sobie gwałt straszny zadaję, aby nie wybuchnąć. Przecież czuję, iż zgubiłbym was wszystkich.
ANCYPA. Jabym z nim inaczej postępował.
ZDANOWSKI. Ależ my na jego łasce i niełasce.
ANCYPA (gwałtownie). Zabić!
ZDANOWSKI. Milczcie. Za to jedno słowo wszyscy paść mogą.
JEMSZCZYK (za bramą). Bie-regis!
ZDANOWSKI. Ach! to może moja żona. (Wpada konno kozak, zeskakuje z konia — oddając wybiegającemu Aloszy — za nim wjeżdża kibitka, na niej siedzi jemszczyk, dwóch sołdatów