STANISZEWSKA (szyjąc). Nie — wilki w lecie także chodzą po lesie, tylko nie są takie głodne, więc nie wychodzą na drogę i ludzi nie napadają.
STAŚ. Pani wie, u nas w Szerszeniówce to tatuś zastrzelił wilka.
JÓZIO. Jak ja będę duży, to ustrzelę niedźwiedzia i skórę ściągnę i daruję mamusi, żeby ciepło było spać w zimie.
STANISZEWSKA. Cicho dzieci! zdaje się, że Julcia się obudziła. (Wstaje i podchodzi do pieca). Julciu! Juleczko! śpisz? może chcesz aniołku trochę wody? (Cisza), śpi!... chwała Bogu! (Słychać za ścianą granie na harmonji i gwizdanie).
STANISZEWSKA (do Stasia). Idź Stasieczku do Elikanida i proś go, żeby tu przyszedł, a drzwi zamykaj prędko, żeby zimna na Julcię nie było).
JÓZIO. Pani znów czapkę szyję?
STANISZEWSKA. Znów, moje dziecko.
JÓZIO. A po co?
STANISZEWSKA. Żeby mieć z czego żyć moje dziecko. (Z lewej z alkierza wchodzi Lipski odziany w siermięgę, łysy, wyniosły, nadęty, typ dawnego Wołyniaka, odyma wargi, chodzi z wielką pompą, pod pachą ma kołdrę zniszczoną i prześcieradło). Witam panią dobrodziejkę!