LIPSKI. Procent ci kanaljo zapłaciłem — piętnaście na miesiąc.
ELIKANID. Edakaja ważność! piętnaście w miesiąc... mnie płacą ssylne Polaki i po trzydzieści na miesiąc, jak im z domu nie nadsyłają. (Do Staniszewskiej). Słysz matuszka... u mnie jeszcze jest dziura w kaftanie, nada łatkę wstawić iz etoj staroj szlapy.
STANISZEWSKA. Innego koloru? to Elikanid nie będzie ładnie.
ELIKANID. Wot popa i w rogóżce poznają. Tak ja tobie za to piatoczok zapłacę i kipiącej wody na czaj dam.
STANISZEWSKA. Dobrze, tylko bądźcie dziś cicho w traktirze.
ELIKANID. To matuszka obiecać nie mogę. Goście muszą się bawić, a jakaż to zabawa, jak ze dwóch sobie mordy nie rozwali! a jakże mordu rozwalić po cichu... — ha? (zabiera się do wyjścia — do Lipskiego). A kiedy ty staryj anafiem oddasz mi pieniądze?
LIPSKI. Jak mi z domu przyślą.
ELIKANID. Nu... ładno!... już ja będę pilnował... a to ty możesz jeszcze skręcić.
LIPSKI (gwałtownie). Wynoś się stąd kanaljo!
ELIKANID. Wot’... czto ty... kryczysz?... ty triapka kakaja... ja zdieś gospodarz i żeby nie nakaz guberni, ja by tu was nie trzymał...
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. V.djvu/261
Ta strona została przepisana.