LIPSKI. Nagiąć się do tego wszystkiego nie mogę.
STANISZEWSKA. Musisz! Do jednego człowiek się nagiąć nie może — do złego. Do nieszczęścia musi.
LIPSKI. Ale za co ja tak cierpię? za co?
STANISZEWSKA. Nie badaj! nie pytaj! Ja wierzę, że ciężej tobie przenieść tę zmianę niż innym. Czterdzieści lat zbytku, samowoli i dumy. A potem... ot (wskazuje ręką dokoła) ale będzie dla ciebie czyścową próbą... Wyjdziesz z niej inny. (Ktoś puka, Lipski ociera pospiesznie oczy, wyprostowuje się, przybiera dawną minę i zabiera się do kołdry).
KINIEWICZ (wchodzi okutany, niesie w płachcie mech). Dobry wieczór! Dobry wieczór... a to zięb, aż dmucha... przyniosłem wam trochę mchu, aby zatkać szpary.
STANISZEWSKA. Jakże tam dziś targ poszedł?
KINIEWICZ. Powolutku, powolutku, sprzedałem trzy paczki szpilek i chłopkom dwa pudełka różu... A jakże serdeńko.. różują się te moskwicinki, jakby same nie miały gęby jak piwonje... A gdzież te szpary? ha? a to