ANIUCZKIN. Żeby mi po nocy nie chodzić... A wy wracać do domów!
TARASOWICZ (cicho). Właśnie lepiej zostawić ich razem! Łatwiej będzie ich złowić w sieci. (Głośno). Chodźmy. (Wychodzą — sołdaci za nimi — chwila milczenia pomiędzy wygnańcami, w trakiirze śpiewa ktoś rosyjską dumkę).
ZOFJA (daje znak wygnańcom, aby do niej podeszli — szeptem). Brodiaga... brodiaga jest w mieście!
WSZYSCY. Gdzie? jak? widzieliście go?
ZOFJA (szybko i cicho). Poznać go nie mogłam. Odziany w płaszczu i czapce sprawnika. Jechał sankami — powoził sam. Poznał mnie — zatrzymał konie... sołdat, który za mną chodzi, zbliżył się. Makar kazał mu odstąpić. Sołdat posłuchał rozkazu. Makar pytał mnie o dzieci, powiedziałam mu, że Julcia chora. Zaciął konia i zniknął tak szybko jak mara.
ANCYPA. Ten człowiek to szatan.
ŻARSKI. Dla mnie to genjusz! On igra z rządem, jak dziecko z piłką. (Zofja krząta się koło dzieci).
PODCZASKI (wsuwa się cicho). Dobry wieczór! (Siada w kąciku ze spuszczoną głową —