KAZIMIERZ. Już wiem, co chcesz powiedzieć... Dziwisz się, że spędzam tu czas, który mógłbym a nawet powinienbym przepędzić obok innej... Anna...
BOGDAŃSKI. O nie wymawiaj nawet tego imienia w tem miejscu...
KAZIMIERZ. Idealista... Jakże ci powiem? jakże ci wytłómaczę, ażebyś mnie zrozumiał, że ja odpoczywam przy tej głupiej restauracyjnej posługaczce, znużony bezmiarem inteligencji mojej narzeczonej.
BOGDAŃSKI. Kaziu...
KAZIMIERZ. Co chcesz? jestem człowiekiem z krwi i kości, a Anna jest... aniołem! Ona jest dla mnie za mądra, za niedościgła, za piękna, za czysta... — słowem, za — za... — Ja ją kocham, cenię, wielbię, czczę — ale jej wyższość mnie onieśmiela, przygniata — odurza — czyni chorym — zgnębionym... Potrzebuję odetchnąć,..
BOGDAŃSKI. Tu? w knajpie?
KAZIMIERZ. My młodzi mamy tylko dwie atmosfery do oddychania, — albo obowiązek i praca, albo... tego rodzaju rozrywki...
BOGDAŃSKI. Czyż to rozrywka?
KAZIMIERZ. W bezmyślności jej — odpoczynek. Mózg strudzony wysiłkiem całodziennym, pławi się poprostu w szumie, w brzęku tego rozklekotanego fortepjanu, nie
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. V.djvu/28
Ta strona została przepisana.