Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. V.djvu/283

Ta strona została przepisana.

płacą żołdu i karmią padliną, łączą się z nami! Dyrektor turmy oślepł i ogłuchł poprostu.
BRODIAGA. Jak ruski urzędnik mówi — ja śpię — to wtedy trzymaj brat rękę w kieszeni z otwartym nożem, albo asygnatą. (Staś Wilgocki ucieka chyłkiem z chaty).
ANCYPA. Więc stanowczo chcecie iść razem z ruskimi?
ZDANOWSKI. Musimy.
ANCYPA (gwałtownie). Nie... nie... sto razy nie!... Idźmy sami, zostawmy ich własnym siłom. Pomiędzy nimi i nami przepaść!... potoki krwi... To nie frazes. — Wy wiecie, jam jeden z tych „nieprzebłaganych“ — nazwijcie mnie fanatykiem — szaleńcem — czem chcecie... ale to już we mnie, w mojej krwi młodej zostanie. Wszakże jam jeden ze sztyletników Domejki... Tamtych chwytali — powiesili, innych zesłali na katorgę, mnie nie udowodnili na razie i jestem na posieleniu. Ale u mnie ta chęć zemsty pozostała w sercu. Oko za oko! — ząb za ząb! krew ich za naszą krew!
ZDANOWSKI. Rządu krew i ja pragnę tego!... Wszyscyśmy ją przelali!...
ANCYPA. Ja rozróżniać nie umiem! oni także nie rozróżniali. Na szubienicach w Warszawie, w Wilnie, były trupy przywódców ruchu — a na gałęziach drzew — na belkach chat kołysały się trupy chłopów naszych za