mnie samego — dopóki nie będę mógł pozostać sam z Józią.
BOGDAŃSKI. Dlaczego... czy znów?...
KAZIMIERZ; Tak! (do Józi). Przynieś nam porteru! (Korniłof i Botkin jedzą w milczeniu).
MARJAN (wchodzi do bufetu, wita się z Matałkowską i podchodzi do Kazimierza). Wiedziałem, że was tu zastanę... Można usiąść?
KAZIMIERZ. Ależ naturalnie. Idziesz do Elsenów?
MARJAN. Tak, wszyscy nasi tam już się zebrali. Panna Lasowska, twoja siostra, Szatkowscy...
BOGDAŃSKI. Co robią?
MARJAN. Czytają „Samotne dusze“.
BOGDAŃSKI. W oryginale?
MARJAN. Tak. Ja byłem jak na niemieckiem kazaniu, więc dałem nura. Dajcie mi sznapsa i jakiego tam co na przetrącenie. U nas dziś w domu okropny bal. Tańczy 80 par — orkiestra — cała parada — okazało się jednak, że syn pana domu ma zanadto odrapany mundur, ażeby mógł się pokazać oso-