KAZIMIERZ. To dziwne. Ty zdajesz się znać dokładnie serca ludzkie. Chwilami zdaje mi się, żeś ty przeżyła cztery razy swoje lata — tyle w tobie powagi i doświadczenia. Gdy sobie przypomnę ciebie dawną, wesołą, pustą, uśmiechniętą, aż żal mi doprawdy, że już nie jesteś taką, jaką byłaś.
ANNA. Któż tu zawinił? ty sam... Spędziłeś mi uśmiech z ust i wypłoszyłeś pustotę z serca. Nauczyłeś mnie myśleć inaczej, ukazałeś nędzę ludzką — kazałeś kochać — nie siebie. A więc tu wina twoja, nie moja. Pokochałam to, co ty kochałeś, co kochasz ciągle... i bezmyślnie śmiać się nie umiem.
KAZIMIERZ (zrywa się i zaczyna chodzić niecierpliwie po pokoju). Ach! dałabyś pokój ze wspomnieniami chwil, które jak ospa, albo szkarlatyna, każde z nas przebyć musi. Chorobę taką musową, konieczną, przeżyliśmy wspólnie i dziś powinniśmy trzeźwiej zapatrywać się na życie.
ANNA (łagodnie). Trudno zmienić to, zezem się już dusza zżyła.
KAZIMIERZ. Frazesy! zakaż swojej duszy przebywać w obłokach mglistych mrzonek i szkodliwego sentymentalizmu, a oduczy się łatwo i inaczej się na świat zapatrywać będzie... Cóż?... ja tak samo byłem porwany szałem, jak ty — i wytrzeźwiałem. Teraz pragnę dobić się kawałka chleba i zapewnić byt sobie i mojej rodzinie. Oto obecne mo-
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. V.djvu/58
Ta strona została przepisana.