KAZIMIERZ. Za nieposłuszeństwo... rozumiesz mnie Anno — za nieposłuszeństwo.
ANNA (nagle). Nieprawda!... oczerniasz się tylko. To być nie może, ażeby to, co pod tchnieniem twojem wzrosło, mogło stać się przyczyną naszego rozdziału. Wszakże ja nigdy tak cię nie kochałam, jak przez ten rok, gdy byłeś w więzieniu. Byłeś mi wówczas tak drogi, tak święty...
KAZIMIERZ. Tak — świętość ta nie dawała jeść ani mej matce, ani mej siostrze. Jeszcze dziś płacę długi zaciągnięte w owej chwili...
ANNA. Jesteś zniechęcony, rozdrażniony — to widoczne. Postaram się jednak teraz ja z kolei, aby obudzić w tobie dawne twe myśli i wiarę. Czuję się do tego silną i siłę tę czerpać będę w tem, czem ty sam mnie uzbroiłeś.
KAZIMIERZ. Nie próbuj nawet... Nie uda ci się to... nie uda! Sama raczej przestań marzyć o niewdzięcznej pracy, niewdzięcznej i niebezpiecznej.
ANNA (stanowczo). Nie przestanę.
KAZIMIERZ. Cóż to? bunt? Anno! nie poznaję cię. Byłaś mi zawsze tak uległą.
ANNA. Uległą w dobrem, nie w złem.
KAZIMIERZ. Skąd masz pewność, że uleganie złudzeniom jest dobrem? Kto ci to powiedział?
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. V.djvu/60
Ta strona została przepisana.