BOGDAŃSKI. Mylisz się, mój drogi. My przedewszystkiem cenimy wolność przekonań.
KAZIMIERZ. Tak się to mówi! Wy darować mi nie możecie, że... że otrzeźwiałem, że chcę żyć, jak inni, bez przygniatającego mnie ciężaru owej uspołeczniającej pracy. I ty i Anna, wszyscy jesteście przeciw mnie i dlatego nic dziwnego, że uciekam od was do knajpy, do...
BOGDAŃSKI (cicho). Do Józi.
KAZIMIERZ. Tak — do niej, bo w jej głupich oczach oprócz cielęcgo zachwytu nad darowaną jej broszką nie widzę nic.
BOGDAŃSKI. I to ci wystarcza?
KAZIMIERZ. To musi mnie wystarczyć! Ja nie mogę żądać innych porywów... (gwałtownie) nie wolno mi, nie wolno... Ty wiesz... ja wychodząc z cytadeli dałem jemu słowo honoru, że się więcej niczem zajmować nie będę... Czego wy chcecie odemnie? czego?
BOGDAŃSKI. Powiedz Annie o tem słowie, które cię z władzą wiąże. Ona wtedy zrozumie, ona znajdzie w niem usprawiedliwienie dla twego postępowania.
KAZIMIERZ. Nie! Wam jednym mogłem, a nawet powinienem był powiedzieć, na jakich warunkach wypuszczono mnie na wolność. Wy — chłodniejszym rozumem obdarzeni, zrozumieliście mnie i rozgrzeszyli —
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. V.djvu/63
Ta strona została przepisana.