w wielkiej wazie kwiaty i stawia je na stole. Boletta... no! panno Marto!...
MARTA. Aha! zaraz... bo to pan Marjan... zaraz... Aha! (czyta). „Cóż panie Ballested — gładko idzie robota?“
MARJAN (czyta). Dziękuję — nieźle. Przecież nie pracuję nad czemś zbyt ważnem. Czy pani oczekuje dziś jakich odwiedzin?
MARTA (czyta). Tak, dziś przed południem ma do nas zawitać profesor Arnkolm. Przybył on tej nocy do miasta.
P. KORBIEL. Państwu nic nie potrzeba?
WSZYSCY. Ależ nic, nic.
P. KORBIEL. Chciałam się dowiedzieć — państwo daruje... (cofa się).
MARJA (czyta). Arnkolm? Za pozwoleniem — Arnkolm. Tak nazywał się nauczyciel...
P. KORBIEL (wsuwa głowę). A lampa nie filuje?
WSZYSCY. A!
P. KORBIEL. Bo — może lampa...
WSZYSCY. Nie — nie...
P. KORBIEL. Państwo daruje... (znika wraz z Dziunią).