JADWIGA (po krótkiej pauzie). Tak pan sądzisz? Lecz teraz zastanów się nad mojem położeniem. — Przychodzę do ciebie, pełna wiary i ufności. — Zrywam zasłonę, kryjącą moje najtajniejsze rany. Roztaczam przed tobą całą tragedję mego nędznego życia... a pan myślisz w tej chwili o tem, że łzy mnie czynią w tej chwili powabniejszą i widzisz we mnie... kwiat! (nagle). Ależ ja przyszłam do pana po radę, jakiej pan nie odmawiasz swoim klijentkom, którym prowadzisz... rozwody.
KORSKI. Pani chcesz się rozwieść ze swoim mężem?
JADWIGA. W jakimże innym celu byłabym do pana przyszła?
KORSKI. Nie skarżyłaś się pani nigdy.
JADWIGA. Należę do kobiet, które są za dumne, by żądać współczucia... Od wczoraj pragnienie wydostania się z tych ścian budziło we mnie szalone myśli. Lec;z widać nie mam dość sił dla zostania samotnym człowiekiem, a może znów zamało cierpiałam, aby te siły we mnie wzrosły — i ten pierwszy cios, jaki mi pan zadałeś — zawrócił mnie z drogi. — Wróciłam!... jak pan widzi... wróciłam do klatki, do żłobu. — Jestem tu znów i prawdopodobnie... pozostanę tu do śmierci.
KORSKI. Gdybym nawet nie postąpił tak jak się stało... musiałbym odmówić pani mej pomocy.