chcę wyjść z tego domu, gdzie tak niepodzielnie zapanowała, codzienna doskonałość tamtego człowieka.
ANTONIEWSKI. Przysięgłaś — musisz dotrzymać.
JADWIGA. Przysięgałam liczbie niewiadomej. Trzymał mnie za rękę przed ołtarzem sfinks — cień... przyszłość. — Nie znałam tego człowieka wcale.
ANTONIEWSKI. My zato zasięgnęliśmy wiadomości! Twój mąż jest uczciwym człowiekiem. Żadna plama na jego sumieniu nie ciąży.
JADWIGA. A więc tak. Skoro chcecie jest on tą „doskonałością“. Wszakże sama to przyznałam przed chwilą. — Lecz, ojcze, w tej chwili zdaje mi się, iż troszczysz się więcej o niego niż o mnie.
ANTONIEWSKI. Co mu masz do zarzucenia? co? — Czy zdradza cię?
JADWIGA. Niewiem. —
ANTONIEWSKI. Pije? hula? gra w karty?
JADWIGA. Nie — nie — nie.
ANTONIEWSKI. No więc cóż?...
JADWIGA. Ależ usposobienia nasze są inne! Ja w ciągłej z nim jestem rozterce. Porównać mogę nas oboje do dwojga zwierząt chodzących w jarzmie, z których jedno trzyma kark ku ziemi schylony, — drugie patrz
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. VI.djvu/118
Ta strona została przepisana.