JADWIGA (jakby się ocknęła). Odbiegliśmy, ojcze od przedmiotu... Powiedziałam ci, że tak jak ty uciekałeś z domu, gdy była mowa o cyfrach i o tem, co cyfry za sobą pociągają tak i ze mnie odbiega życie i ja cała poprostu drętwieję...
ANTONIEWSKI (podnosi na nią znużone życiem oczy). Jeżeli nawet tak było — czas przekonał mnie, że matka twoja, licząc, miała słuszność. — Pogodziłem się z cyframi, dziś i ja liczę, starając się, ażeby moje dzieci miały choć cokolwiek i żeby nam się coś na starość zostało. — Gdy i ty zostaniesz matką — zrozumiesz, że cyfry, to potęga w życiu.
JADWIGA. Może być, ojcze — jednak bronię się, bo czuję, że bronić się powinnam.
ANTONIEWSKI. Nie możesz jednak bronić się kosztem twej własnej reputacji.
JADWIGA. Nie rozumiem.
ANTONIEWSKI. Każdy winę złoży na ciebie. Będziesz zgubiona w oczach świata.
JADWIGA. Świat mój jest we mnie.
ANTONIEWSKI. To są złudzenia! Życie każe ci wchodzić w codzienny kontakt z ludźmi i ustanowionemi przez nich prawami. A ja nie mogę na to zezwolić, aby na córce mojej ciążyła jakaś plama. —
JADWIGA. Więc wolisz moją śmierć moralną?
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. VI.djvu/120
Ta strona została przepisana.