JADWIGA. Siostry moje mogą nie iść za mąż. —
ANTONIEWSKA. Oszalałaś! One są dziewczętami z krwi i kości, nie są „wyjątkami“ tak jak ty i pragną tak jak ich matka znaleźć szczęście w małżeństwie.
JADWIGA (powoli). Tak jak ich... matka? Ale, mamo, czyś ty znalazła rzeczywiście szczęście w pożyciu z ojcem?
ANTONIEWSKA. Ja?... to jest... Zresztą małżeństwo jest obowiązkiem, a nie balem. — Stworzyłam rodzinę, dałam wam życie, wychowałam kosztem wielkich ofiar i nieporozumień z ojcem o każdy grosz.
JADWIGA. I — dziś — ty, matko, jesteś tak samo zmęczoną jak ojciec jest martwy i skostniały duchowo, a z tej garstki istot, którym tak dumnie życie dałaś, ja pierwsza ci powiadam — życie, gdy się o nie nie prosi, jest tragiczną katastrofą... A po mnie przyjdą moje siostry, te którym dziś zastawiasz srebrem stoły na przyjęcie ich narzeczonych, i te siostry ci powiedzą to samo, i tak samo zechcą uciec z tych klatek, w które je na kłódkę posagu zamkniecie.
ANTONIEWSKA. To już nie jest rzecz nasza — my nie przymuszamy was do małżeństwa. Jeżeli która z was jest potem nieszczęśliwą, to jej własna wina. — Może poznać swego narzeczonego.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. VI.djvu/127
Ta strona została przepisana.