krawędzi stołu, i mówi odmiennym przyciszonym głosem). Jadwigo... słuchaj co ci matka powie.
JADWIGA (z przyciszonym jękiem). Och! nigdy nie byłaś mi... matką! Wiecznie w rozterce z ojcem, z życiem, z mem jak je nazywałaś rozidealizowaniem... Wychowano mnie bez objawów serca, bez pieszczoty, bez pocałunku... bez ciepła. Miałam modnie skrojoną sukienkę lecz nie pocałowałaś mnie nigdy, nie obudziłaś wiary w siebie, w miękość swoją!... Nie byłaś mi matką! Bałam się ciebie... a powinnam cię była ubóstwiać.
ANTONIEWSKA (wpatrzona w Jadwigę i wsłuchana w jej słowa). Zbyt wiele miałam obowiązków do wypełnienia...
JADWIGA. Nie uzbroiłaś mnie miłością do życia, i dziś ja cierpię.
ANTONIEWSKA. Przezemnie?
JADWIGA (cicho). Tak! —
ANTONIEWSKA. Kochałam was przecież bardzo... kochałam po swojemu. Walczyłam z ojcem o dobrobyt materjalny, oto, abyście dorównały innym... (w zamyśleniu). W chorobie was pielęgnowałam, starałam się wyszukać wam uczciwych mężów... Badam się, szukam, nie mam sobie nic do wyrzucenia.