atmosferę... tak mnie oplątała siecią goryczy i grozy... że...
KORSKI. Dokończ pani! dokończ!...
JADWIGA. Że ja zaczynam pragnąć dawnej ciszy, takiego jednego wieczoru, tu pod lampą — w obrachunku ze sobą samą i... w oczekiwaniu na me przeznaczenie.
KORSKI. Widzi pani — widzi pani!... ja miałem rację.
JADWIGA. Ale jakie to okropne! jakie to okropne!
ANTONIEWSKI (do Korskiego Jękliwie). Co ona mówi?...
KORSKI. Mówi w myśl pana (cicho). Ja pójdę po Ryskiewićza do biura, niech to się raz skończy. —
ANTONIEWSKI (po chwili, patrząc błagalnie na Jadwigę). Zostaniesz?
JADWIGA (padając na krzesło bez sił). Tak
ANTONIEWSKI (ocierając oczy). Dziękuję ci! — Postępujesz jak dobra córka.
JADWIGA. Oszczędzam ci ojcze zetknięcia się z wielkim brudem moralnym i ze straszną podłotą. — Zrozumiałam z jakim trudem wznosiłeś dokoła siebie mur, po za którym