Ta strona została przepisana.
FILO. Nikt by się tego nie domyślił.
(wychodzi).
ŻELAZNA. Wymawiam sobie wizyty, i żeby mi przez okno nie wpuszczać. Bo to jakby do jakiej nory złodziejskiej, a nie chrześcijańskiego domu.
EDEK. Nie żadne wizyty, tylko kolega.
ŻELAZNA. Nie chcę. Jak ma się przyjmować kolegów, to pałac se wynająć.
(Edek włazi na stół, kładzie się we framudze okna i uczy się. Widać tylko jego długie zwisające nogi w obszarpanych spodniach. Żelazna bierze i nuci pod nosem pieśń jakąś pobożną, coraz ciemniej, z kątów wysuwa się wilgotny, chorobliwy zmrok).
SCENA SZÓSTA.
CIŻ — MICHASIOWA.
ஐ ஐ
Michasiowa, blada i jeszcze dość młoda — w kaftaniku, wnosi kosz jak do bielizny, przykryty kawałkiem starej firanki. W koszu baletowe spódniczki, lusterko, pudełko ze szminkami, gorset, jakieś łachy. W milczeniu stawia kosz na łóżku Stefki, potem rozwiesza baletowe spódnice i trykoty na parawanie — wreszcie idzie do pieca i grzeje się. Michasiowa milczy.
ŻELAZNA. Skończyło się!
MICHASIOWA. A jakże.
ŻELAZNA. No, a gdzie ona?
MICHASIOWA. Terkocze ze swoimi. Mówiła żeby mleko było gorące.
ŻELAZNA Właśnie, pieniądze się rodzą.