Ta strona została przepisana.
MICHASIOWA. I tak się pali.
ŻELAZNA. No to co?
(Michasiowa milczy).
ŻELAZNA. Nie pada tam?
MICHASIOWA. Nie jeszcze.
ŻELAZNA. Dałby Bóg; będzie deszczówka na kolory.
MICHASIOWA. I śnieg może.
ŻELAZNA. No, to już nie!
MICHASIOWA. Zima idzie.
ŻELAZNA. Niech się skręci po drodze.
MICHASIOWA. E, co tam pani — ale ja.
ŻELAZNA. A jakże! ja, właśnie.
MICHASIOWA. Zemgliło mnie (pije wodę). Znów dostała cukierki i za dużo se podjadłam.
ŻELAZNA (z pogardą). Cukierki!
MICHASIOWA. A no, taki teraz widać zwyczaj! (spogląda na chleb) Czyj to chleb?
ŻELAZNA. Daleko by zajechała z tymi cukierkami.
MICHASIOWA. Czyj to chleb?
ŻELAZNA. A no... tego...
(Michasiowa ułamuje kawałek i je).
ŻELAZNA. Tak sobie... ot...
MICHASIOWA. Ta my z jednej wsi.
ŻELAZNA. O! jakże to?