GŁOS RYSKIEWICZA. Żadnych komedji!... zrobiłeś pan sam anszlag... nic mnie nie obchodzi!
SZYDEŁKIEWICZ. Panie — tam trzydzieści furmanek, tych co cegłę woziły, stoi i ruszyć się nie chce...
GŁOS RYSKIEWICZA. Nie nudź mnie pan!... A cegłę przyjdę jutro obejrzeć!...
SZYDEŁKIEWICZ (w rozpaczy mnąc kapelusz) jużeś pan dwa razy przerzucił.
GŁOS RYSKIEWICZA. I przerzucę!... raz jeszcze przerzucę jak będzie zła... A teraz idź pan... nie lubię się po kąpieli irytować.
SZYDEŁKIEWICZ. Panie!... i cóż ja — teraz zrobię? — ja się przeliczyłem w kosztorysie tej kamienicy — zresztą pan mi wszystko przerzuca... ja nie mogę!... (ociera pot z czoła). Miej pan wzgląd (milczenie), Ja niewiem, mnie się chyba przyjdzie powiesić!
GŁOS RYSKIEWICZA. A no, to powieś się pan!...
SZYDEŁKIEWICZ (chwilę stoi — patrzy na drzwi kuchenne — rozpacz mu twarz wykrzywia — wreszcie pluje i mówi przez zęby. A bodajeś zmarniał, kanaljo jedna! (wychodzi szybko, zapinając nerwowo kurtkę).
SŁUGA (wchodzi). Proszę pani, czy lampę zapalić?