siedmdziesiąt rubli, płacę mieszkanie, sługę — kupuję węgle, herbatę — i w pralni moją bieliznę... Kawa i cukier do ciebie należy... Może jeszcze mam kupować kawę i cukier? Nie — moja pani — tego się nie doczekasz... I nic nie dodam. — Że się pozwalasz okradać swojej Kaśce, to mnie nic do tego. (Zmieniając łon). Gdzie kurjerek?
RYSKIEWICZ. Lampa? Czy mam po ciemku czytać?
JADWIGA. Dziewczyna poszła po naftę! (wraca do okna i znów stoi nieruchoma).
RYSKIEWICZ. Naturalnie! Teraz, gdy ciemno, lampę się będzie nalewać!
JADWIGA (odwraca się i mówi nizkim zmienionym głosem) Czy wychodzisz gdzie dziś wieczorem?
RYSKIEWICZ. Naturalnie — a cóż myślisz, że będę w domu siedział? Jak chcesz, to idź ze mną. Idę się rozerwać, idę do cyrku. Kupisz sobie bilet.
JADWIGA. Dziękuję — nie pójdę do cyrku. Niecierpię gwaru i krzyku!
RYSKIEWICZ. Źle robisz — światło, ruch, to rozrywa. Zresztą wiem, że nasze gusta są zupełnie różne. Ty lubisz siedzieć w kącie... Ja byłbym ciekaw przecież, o czem ty myślisz, siedząc tak bezczynnie pociemku? (staje przed nią). Dla mnie, człowieka pracy,