zwraca się ku Jadwidze. Światło lampy pada na jej biało-różową twarzyczkę i złote włosy). Jadwiga mimowoli uśmiecha się do niej.
JADWIGA. Do twarzy pani.
RÓZIA. Bo ja staram się tak zawsze ubrać, żeby mi było ładnie. Jak mam co nowego, to się ogromnie cieszę. Nie mogę spać i doczekać się tej chwili, żeby się w to ubrać! Bardzo się lubię stroić. Ale mi się zdaje, że to tak każda kobieta. Pani — nie?
JADWIGA. Mnie wszystko jedno.
RÓZIA. (ciągle w pelerynie), E! to pani tak mówi. Ja także tak mówiłam jak byłam za mężem (ośmielając się coraz bardziej) nie miałam do niczego chęci. Dopiero jak się z nim rozstałam, to mi się dobry humor wrócił. — Maszynistą był przy kolei — skąpy — wiecznie mi każdy grosz wytykał... Ciągle tak się w drobiażdżkach grzebał — i mnie to zjadło. Ja niemam takiej natury... Niby był bardzo poczciwy, ale ja... To proszę pani, ile za tą pelerynę? Tylko niech pani dużo nie mówi! moja złota pani... Teraz pieniądz taki rzadki... no — ile? (służąca wysuwa się do kuchni).
JADWIGA. (powoli, patrząc na Rózię). Pani się rozstała z mężem?
RÓZIA. A cóżem miała z nim siedzieć? Nie zgadzaliśmy się i rozeszli. Raz człowiek żyje i ma to sobie życie zatruwać?... No — proszę pani, to ile pani chce za tę okryjbidę? —
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. VI.djvu/40
Ta strona została przepisana.