JADWIGA. Ale że się pani mąż zgodził tak panią puścić. Pani taka młoda, ładna... musiała pani przecież być dobra.
RÓZIA. Gdzie tam! On mnie sobą tak drażnił, że ja byłam przy nim bardzo zła tak niby jako żona — bo co do uczciwości, to... (spuszcza głowę, chwilę milczy, podnosi oczy, spotyka wzrok Jadwigi — oczy jej zachodzą mgłą — powoli zesuwa z ramion pelerynę i mówi cichszym, szlachetniejszym tonem). Może pani ta peleryna potrzebna, to ja się jej znów nie napieram.
JADWIGA, (szybko) — Przeciwnie. Chodzi mi o to, żeby ją sprzedać.
RÓZIA. Tak — napewno? — bo ja niechciałabym nigdy drugiej kobiecie jaką przykrość zrobić. Weźmie pani za tę pelerynę: piętnaście rubli?
JADWIGA. Dwadzieścia pięć — nie mogę inaczej.
RÓZIA. Ja wiem, pani, ona warta tyle. Mnie Pan Bóg poszczęścił, że ja mam kilka rzeczy bardzo nawet, wcale, wcale — bo ja się znam. Ale widzi pani jak się kupuje coś starego, to się zawsze chce coś urwać.
JADWIGA (wyczerpana, przykładając ręce do płonących policzków). Niech pani da dwadzieścia rubli i weźmie pelerynę.
RÓZIA (rozwiązuje supełek chustki). Tu proszę pani dwadzieścia pięć rubli.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. VI.djvu/41
Ta strona została przepisana.