krzesło i mówi). Może usiądziemy? bo — choć mnie pani nie prosi, ale tam na dworze taka zawieja, tak brzydko, że ja z przyjemnością przytulę się tu, do tego cichego kącika, pomiędzy te drobiazgi, które w takiej chwili mogą uróść do potęgi rzeczy pięknych a nawet wielkich... (siadają). Nie rozumie pani tego? Ot... niech pani patrzy — abażur na lampie filtruje delikatnie zielone światło. — Znużone oczy patrzeniem na jaskrawy blask dzienny, wypoczywają i jakaś równowaga wkrada się powoli do naszej duszy. — No? czy nie tak?... Czy nie po to założyłaś pani tę seledynową zasłonę? ja zawsze szukam przyczyny, powodu...
JADWIGA (delikatnie, uśmiechając się). To pana zawód!
KORSKI. Nie przypominaj mi pani mego zawodu. W tej chwili chcę być tylko istotą ludzką, zmęczoną tylko nie drobiazgami jak pani, ale rzeczami wielkiemi! Tak, tak — wielkiemi. Ja dziś broniłem kogoś, co fałszował weksle...
JADWIGA (patrząc na niego poważnie). I obroniłeś go?
KORSKI. Obroniłem! — Bo ja znów szukałem przyczyny i wiem, że ten nizki, mały czyn spowodowany był ogromem wielkich przyczyn. Roztrząsnąłem cały szmat życia ludzkiego — doszukałem się prawdy. Czułem, że mogłem bronić mego klijenta! — niech się pani na mnie tak nie patrzy —
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. VI.djvu/45
Ta strona została przepisana.