RYSKIEWICZ. Nie wstawiasz się za nim?
KORSKI. Nie — nie jest interesujący. —
RYSKIEWICZ. Prawda? — wstrętny. — Rudy — (staje przed lustrem i poprawia z zadowolnieniem jasne błąd wąsy) — Wiadomo, że człowiek uczciwy nigdy niema rudych włosów. Patrz na mnie — na siebie.
KORSKI. Nie o to chodzi. Twarzy jego nawet nie zapamiętałem. Oczy tylko.
RYSKIEWICZ. Rybie — co?
KORSKI. Nie... nawet była chwila...
RYSKIEWICZ. Komedjant — mówię ci komedjant.. Zona, dzieci... Kontrakt, panie łaskawy, kontrakcik... Dajno tylko spokój. Lada chwila wyjedziesz ze swojem „zważywszy“ — z „drugiej strony“...
KORSKI (zapala papierosa). Nie, dziś odemnie tego nie usłyszysz. — Mam swój zły dzień. — Nie szukam przyczyn — biorę wszystko powierzchownie.
RYSKIEWICZ. A... a... przepraszam! słysząc ciebie, możnaby sądzić, że i ja wszystko biorę powierzchownie. Tymczasem niema człowieka, któryby się więcej serjo zapatrywał na głąb życia. Tylko ja nie mówię, nie rezonuję — ale działam. Czyny! czyny! Z drobiazgów budują dzieła — o! — I zobaczysz przy końcu życia moje dzieło — zobaczysz... I — czekaj, to nie będzie przezemnie wyprodukowane jakąś energją nieuczciwą. Położyć
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. VI.djvu/63
Ta strona została przepisana.