Ta strona została przepisana.
RÓZIA. E... już nic.
(Korski milczy).
RÓZIA. Mogę usiąść?
KORSKI (nie ruszając się z miejsca). Siadaj!
RÓZIA. U pana nic się nie zmieniło. Zawsze tak ładnie... (po chwili). Mój złoty panie pan pozwoli!
KORSKI. Co?
RÓZIA. Elektryczność... ja tylko raz pstryknę... Mnie to tak bawi. —
(odkręca kurek, środkowy pająk zapala się nagle i oblewa jasnem światłem całą scenę — Rózia zrzuca pelerynę i ukazuje się ubrana jasno i z włosami ufryzowanemi zdejmuje kapelusz i poddaje czoło pod blask elektryczności.)
RÓZIA. Ach jak dobrze! jak dobrze!...
(Korski patrzy na nią w milczeniu).
RÓZIA. Jak ja lubię światło — ruch, gwar — ludzkie głosy!... (nagle). Niech pan pojedzie dziś ze mną na kolację.
KORSKI. Nie.
RÓZIA. To ja zakręcę
(chce zgasić elektryczność).
KORSKI. Nie — zostań tak pod światłem... ty jesteś właśnie uosobieniem zewnę trzności. Przyszłaś ogromnie w porę.
RÓZIA. A widzi pan! a widzi pan! A przy jął mnie pan jak psa w kręgielni. Gdybym częściej tu przychodziła, miałby pan inny hu-