Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. VI.djvu/71

Ta strona została przepisana.

mor Mnie wszystko cieszy. To nieprawda, że takie jak ja są smutne. Pan wie, ja kiedyś czytałam książkę, gdzie była cała historja o takiej jak ja dziewczynie. Ona niby płakała i potem umarła. Niech pan nie wierzy, jak pan to będzie czytał. To fixy faxy!... Mnie tylko parę razy było smutno — ale to takie nic...

(urywa).

KORSKI. Mów... mów dalej... (z ironją) rozwiewaj przedewszystkiem swój łachman życiowy.
RÓZIA (z urazą). To nie żaden łachman, to nowa suknia z kamgarnu, a kolet, com go od jakiejś pani uczciwej kupiła. — Jakbym miała łachmany, tobym nie jeździła do alei...
KORSKI (wstaje, zbliża się do niej siada na poręczy fotela, na którym Rózia siedzi). Ach ty cudowny okazie życiowego zwierzątka!...
RÓZIA. A mnie pan może wymyślać — bo ja wiem, że to żarty — tylko niech pan nie mówi, że ja jestem źle ubrana.

(Korski bierze ją w pół i przypatruje się jej uważnie jak lalce).

RÓZIA. Co pan tak na mnie patrzy? Czy znać puder? niech mnie pan puści, pójdę do lustra.
KORSKI. Patrzę, aby wypatrzeć w tobie tę nadzwyczajną siłę, która ci pozwala być ciągle taką, jaką jesteś. —