JADWIGA. Bardzo! — Ale... za chwilę...
KORSKI. Poczekam.
JADWIGA. Jak tu u pana jasno — strasznie jasno.
KORSKI. Przeszła tędy córka słońca, dusza prymitywna, która kocha światło i na widok blasków ma dziecięce porywy!
JADWIGA (zdumiona). Czy to... ona?...
KORSKI. Ona, ona, którą wszyscy mają za ptaka ciemności, a która cała jest złota od blasku.
JADWIGA. Ona? ta nieszczęśliwa?
KORSKI (z entuzjazmem). Ona? ależ ta dziewczyna szczęśliwsza odemnie, od pani... Oto pani kryje oczy przed światłem, a ona przed chwilą kąpała się z lubością w tem świetle. — Wyciągała do niego ręce, jak do skarbu. — Pani — ona teraz może uśmiecha się do drzew złotych w parku i chwyta na dłonie lecące liście... Ona nieszczęśliwa? Ależ to my nieszczęśliwi, nie ona! — Ona zachowała świeżość wrażeń, prymitywną duszę!... Pani wie... prymitywną duszę...
JADWIGA. Jesteś pan tego pewny? —
KORSKI. Ja to pani zaraz wytłumaczę. Biorę w rękę ten kwiat (bierze irys, w drugą rękę statuetkę), i to dzieło sztuki...