KORSKI (stojąc ciągle oparty o szafę). Żądam tak mało... Mój dzisiejszy człowiek pragnie módz — spojrzeć na te irysy — wyciągnąć rękę i powiedzieć z radością „kwiat“! — nic więcej, tylko „kwiat“! Mój wczorajszy mógł tylko wziąść kwiat taki do ręki: powoli analizować, filtrować jego piękność. — O!... powiedzieć z radością... kwiat!...
JADWIGA. Tak... to byłoby piękne — ale to dla nas niemożebne. Przeszliśmy edukację artystyczną... to nas zabiło! — (długa chwila milczenia).
JADWIGA. Czuję, że powinnam stąd odejść... Czuję to. — A przecież zużyłam tyle energji, aby zdobyć się na ten krok stanowczy, iż nie mam siły, aby się cofnąć. — (z przymuszonym uśmiechem). Z abstrakcji musimy zejść do rzeczywistości...
KORSKI (ciągle jeszcze pod wpływem dawnych myśli). Słucham panią.
JADWIGA (po chwili z widocznem zmieszaniem). Chodzi tu... o... o... tę kobietę, o której mówiliśmy wczoraj. Pan pamięta?... moja przyjaciółka, która żyje w ciągłem nieporozumieniu z mężem.
KORSKI, (obojętnie). A... i cóż ta kobieta?
JADWIGA. Otóż — ta kobieta, której powtórzyłam wczorajsze słowa pana, uczuła się niemi na wskroś wstrząśniętą. — Widocznie pragnienie odzyskania swobody, zrodziło się