Patrz... wpół do dziewiątej... (milczenie). Słyszysz? ja nie życzę sobie, aby ktokolwiek z naszych znajomych spotkał moją żonę na ulicy sarną o tej porze... Nie życzę sobie!...
JADWIGA. Co myślisz zrobić z Szydełkiewiczem?
RYSKIEWlCZ. Co mnie się podoba. A tobie zakazuję rozmawiać z tą pijaczką! Ja ją aresztować każę.
JADWIGA (patrząc na niego z pod oka). Czy i mnie także?
RYSKIEWICZ (w ferworze). I ciebie... to jest ciebie nie. Ale ja sobie z tobą poradzę, ażebyś konszachtów na ulicy przeciw mnie nie miała. To nie jest rola żony stawać po stronie wrogów przeciw mężowi. A zresztą zakazuję ci wtrącać się do moich interesów.
JADWIGA. Sprawa Szydełkiewicza nie jest już sprawą... interesu — to coś więcej pomiędzy tobą i niemi, i pomiędzy mną i tobą!
RYSKIEWICZ (wściekły zrywa się z krzesła, krawaty się rozlatują po ziemi). Co ty siebie tu mieszasz? jaką ty w tem grasz rolę?
JADWIGA (patrząc ma w oczy). Może ważniejszą niż przypuszczasz.
RYSKIEWICZ. Kamienica buduje się na moje imię. Ty jesteś tylko na hipotece.