SŁUŻĄCA. Pani musi być albo w salonie, albo w sypialnym pokoju.
JADWIGA. Pan tu?
KORSKI. Tak. Czy pani sądziła, że pozwolę, aby noc przeszła po tem, co się stało?
JADWIGA (z wyczerpaniem, postępując lampie). Przeszłam w tych kilku godzinach tyle — przeżyłam tyle nadziei, zawodów — tak mną sponiewierano moralnie, fizycznie — tak mnie poszarpano w strzępy, że proszę — pozwólcie mi skleić z tych ruin imitację duszy, mogącej się jeszcze obracać między wami. — Na to potrzebuję spokoju!
KORSKI. Zechciej mnie pani zrozumieć. Ja nie przychodzę jak banalny donżuan, który znieważył kobietę, prosić ją o przebaczenie. Ja tylko obecny chcę po części usprawiedliwić tamtego siebie. Cóż ja winien, że we mnie jest tylu ludzi, a każden z nich ma inną egzystencję i do tej egzystencji chce nagiąć fakta i zdarzenia innych istot.